Anna Daniluk: Jest pan jedną z osób w Polsce, która z niezwykłą żarliwością mówi o kulinariach, gastronomii i kulturze jedzenia. Skąd się wzięła ta pasja?

Paweł Loroch: Ja mam gotujące pochodzenie (śmiech).  W mojej rodzinie raczej wszyscy gotują i sporo o jedzeniu wiedzą, zatem od dziecka i ja kulinariami byłem bardzo naturalnie zainteresowany. Obydwie moje babcie były mistrzyniami domowej kuchni. Mama mojego ojca osobiście utworzyła Koło Gospodyń Wiejskich w kociewskiej wsi Karolewo. Pasja więc wynika z genów i stylu życia mojej rodziny.

Czy ma pan jakiegoś kulinarnego mistrza, na którym się wzoruje?

Jest wiele osób, które są moją inspiracją, ale nie wzoruję się na nikim. Najwięcej wiedzy czerpię aktualnie z korespondencji z moimi słuchaczami podczas audycji w Antyradiu. Dostaję kilkaset maili miesięcznie: z przepisami, pomysłami i anegdotami, które budują mój kulinarny świat.

Czy ma pan niezapomniany smak dzieciństwa?

Moje dzieciństwo to czasy kryzysowych lat 80. ubiegłego stulecia, gdy rarytasem były banany i pomarańcze, nie było fast-foodów, ani wielu oczywistych dziś przekąsek. Bardzo w dzieciństwie lubiłem kanapki, szczególnie te pokrojone w maleńkie, jednokęsowe kwadraciki. Uwielbiałem smak dżemu morelowego, który robiła babcia z owoców z naszej działki. Lubiłem też wtedy kisiel z tartym jabłkiem. I świeże ogórki z miodem.

Czy ma pan ulubiony comfort food?

Comfort food to jedzenie, które ma na celu błyskawiczną poprawę nastroju, wprowadzenie w błogostan. Tak na mnie działają pierogi, hamburgery przygotowane w domu i owoce egzotyczne.

Danie, którego jeszcze pan nie spróbował, a bardzo by chciał?

Chciałbym spróbować dań klasycznej kuchni Ameryki Południowej: znam ją dość podstawowo, a wiem, że tradycje kulinarne tego rejonu świata są niesamowite. Chętnie spróbowałbym wszelkich owoców morza, nawet tych najbardziej przerażająco wyglądających.

Trend kulinarny, który pana ostatnio zachwycił?

Jestem zdecydowanym entuzjastą trendu „zero waste”, czyli wykorzystywania żywności bez strat: wyrzucamy ogromne ilości jedzenia, kupujemy za dużo i grymasimy przy byle plamce na owocu albo warzywie. Nie marnujmy żywności! O tym trendzie warto mówić głośno. 

Ulubiona książka kulinarna?

Jest ich wiele. Uwielbiam książki Hanny Szymanderskiej, Jamiego Olivera, Lucyny Ćwierczakiewiczowej. Często polecam znajomym „Historię naturalną i moralną jedzenia” autorstwa Maguelonne Toussaint-Samat, opisującą rozwój świata poprzez kulinarne odkrycia i mody na przestrzeni dziejów. Ostatnio nie mniej fascynującą książkę wydała Adrianna Stawska-Ostaszewska: „Dzieje łakomstwa i obżarstwa” – to piękne polskie uzupełnienie „Historii…” Toussaint-Samat. 

 

Czy ma pan ulubione kuchenne akcesorium, bez którego trudno byłoby się obyć?

Najważniejszym akcesorium w kuchni jest długi nóż, który powinien być ostry i świetnie leżeć w dłoni. Bez całej reszty można się obyć. Ewentualnie szczerze lubię bardzo silnego robota, który za mnie wyrabia ciasto.

Co zjadłby pan jako ostatni posiłek w życiu ?

Jeśli wiedziałbym, że jem ostatni raz w życiu, chciałbym zjeść normalny obiad z moją rodziną. Purée ziemniaczane, kotlet, sałata ze śmietaną. I kompot. I ci, których kocham. 

Jakie są pana plany na najbliższą kulinarną przyszłość?

Zamierzam zjeść bardzo dojrzałe mango.