Urszula Majewska: Zbliża się Dzień Matki, a zwykle to właśnie kuchnia mamy ma największy wpływ na nasze późniejsze kulinarne gusta. Jakie ma Pani wspomnienia z tym związane? Czy są takie zapachy i smaki, które kojarzą się Pani z rodzinnym domem?

Anna Starmach: Miałam to szczęście, że wychowywałam się we wspaniałym, ciepłym domu. Z mamą, tatą i moimi dwiema siostrami tworzyliśmy zgraną paczkę, a elementem łączącym nas wszystkich były właśnie wspólne posiłki, i tego mama zawsze bardzo pilnowała. Śniadania, a później obiadokolacje, kiedy tata wracał z pracy, a my ze szkoły, zawsze jedliśmy razem i wtedy mieliśmy czas dla siebie. Posiłki były banalne, ale przez to piękne! Zupa pomidorowa, rosół, kotlety mielone, makaron z sosem pomidorowym, kluski z białego sera, naleśniki, czyli takie dania, które każdy z nas może zrobić. Uważam, że moja mama jest mistrzynią, jeśli chodzi o kuchnię domową i nawet nie próbuję jej dorównać.

A czy któreś z tych sentymentalnych smaków dzieciństwa przeniosła Pani do własnej kuchni i przekazała swoim dzieciom?

Oczywiście. To jest tak, że kuchnia domowa rządzi się swoimi prawami, a kuchnia dla dzieci to już w ogóle jest osobna działka. Kluski, kluseczki, pierogi, pierożki zawsze wygrają i tego jest u nas pod dostatkiem, bo takie są smaki dzieciaków. Codziennie rosół lub pomidorowa – taki mamy repertuar. Wprawdzie niezbyt szeroki, ale z drugiej strony właśnie dlatego mamy są takie dobre w tych domowych daniach, bo dochodzą do perfekcji, gotując je cały czas.

Do jakiego dania porównałaby Pani macierzyństwo? Jak smakuje bycie mamą?

Ja oczywiście najbardziej lubię mówić o słodkościach, więc może do tarty cytrynowej – słodkiej i bardzo pysznej, ale momentami tak kwaśnej, że człowieka wykręca.

Obecnie gotuje Pani z dwójką pociech, ale w pracy już kilka lat temu otaczała się Pani dziećmi na planie programu MasterChef Junior. Jak pracuje się z takimi młodymi kucharzami i co najbardziej odróżnia gotowanie małych i dorosłych MasterChefów?

Dzieciaki, które mamy w MasterChefie, są wyjątkowo utalentowane i to, co najbardziej w nich podziwiam i czego im zazdroszczę, to niczym nieograniczona wyobraźnia. One po prostu nie boją się łączenia smaków oraz eksperymentowania. Nie zawsze trzymają się technik czy przepisów i robią po swojemu. Jasne, czasami to nie wychodzi, ale bywa i tak dobrze, że ja, Michel i Tomek otwieramy buzie ze zdziwienia. One nie mają jeszcze ram, które je ograniczają. Ten program jest dla nich zabawą, tutaj nie ma rywalizacji i chęci wygranej, a u dorosłych to się zdarza. U dzieci raczej na pierwszym miejscu jest zabawa.

A czy bycie mamą zmieniło Pani podejście do oceniania uczestników MasterChef Junior?

Zaczęłam pracę w programie, zanim zostałam mamą, więc dziękuję tym dzieciakom za to, że trochę mnie do tej roli przygotowały. Teraz mam wrażenie, że empatia, cierpliwość i wyrozumiałość jest u mnie na dużo wyższym poziomie niż kiedyś. Mam nadzieję, że to widać na ekranie, ale przede wszystkim, że to ciepło okazuję uczestnikom i jestem dla nich wsparciem w konkursie wtedy, gdy go potrzebują. Tak naprawdę to chyba nie jest pytanie do mnie, tylko do nich.

Wspólne gotowanie to jedna z metod zacieśniania rodzicielsko-dziecięcej relacji. Kiedy zacząć angażować maluchy w kuchni i jakie zadania im powierzyć, aby mogły uczestniczyć w kuchennych przygotowaniach?

Gdy zaczynaliśmy pracę na planie pierwszej edycji MasterChef Junior, wszyscy baliśmy się bardzo o to, czy dzieci się nie oparzą i nie skaleczą. Trzeba przypomnieć, że mieliśmy w programie już ośmiolatków. Okazało się, że te ograniczenia są tylko w naszych głowach, a dzieciaki są superostrożne, choć oczywiście trzeba czuwać, aby zachować bezpieczne warunki. Myślę, że takie wspólne gotowanie warto zaczynać jak najwcześniej, natomiast należy też słuchać dzieci. Na swoim przykładzie widzę, że pociechy czasami chcą gotować, a kiedy indziej nie mają na to ochoty. Dziecko jednego dnia chce być kucharzem, drugiego strażakiem, a kolejnego baletnicą, więc nie powinniśmy ich do niczego zmuszać. Zachęcamy, zapraszamy, ale musimy dać im czas, przestrzeń i komunikat: „Jeśli chcesz, to cię nauczę, a jak nie, to może innym razem″. Mnie też nikt jakoś strasznie nie zachęcał do gotowania, gdy byłam dzieckiem. Może właśnie dlatego ta sfera była tak bardzo interesująca, ponieważ były w niej babcia, mama i tata. A ja podchodziłam, patrzyłam i gdy tylko ktoś mi pozwolił brać w tym udział, to mówiłam:„Wow, ale ekstra! Mogę lepić pierogi!″.

No właśnie, bo kuchnia to też zabawa. Chociaż przez lata mówiło nam się, że nie można bawić się jedzeniem. A przecież takie poznawanie smaków i struktur oraz ćwiczenie sprawności małych rączek może wspierać rozwój dziecka.

Oczywiście. Sensoryczne zabawy są połączone z jedzeniem. Zaczynamy od rozszerzenia diety słynną ostatnio metodą BLW (od ang. wyrażenia Baby-led Weaning), gdzie dziecko wszystkiego samo dotyka, co rzeczywiście później procentuje i ta mała sensoryka jest potem świetnie rozwinięta. Nawet jeśli kuchnia nie jest dużym pomieszczeniem, to może być wielkim placem zabaw i tylko od nas zależy, jak go wykorzystamy. Pamiętajmy o tym, że gdy dzieciaki wchodzą do kuchni, to przeważnie zostawiają wielki bałagan. Może więc pięknie to wygląda na zdjęciach i w opowieściach, ale nie zmuszajmy się, żeby codziennie z nimi gotować, bo prawda jest taka, że później wymaga to długiego sprzątania, o czym już nikt nie mówi. Trochę staję tu w obronie wszystkich mam i nie opowiadam, że u mnie dzieciaki codziennie gotują, bo po prostu tak się nie da.

A jeśli chodzi o poznawanie smaków, to jak zachęcać dzieci do próbowania produktów, których nie lubią? Może ma Pani jakieś sprytne sposoby na „przemycanie″ takich składników do ich diety?

Dzieci to fantastyczni detektywi, więc ja rzadko je nabieram i raczej mówię, co z czego jest zrobione. Jedyne co mogę powiedzieć to to, żeby dawać dziecku wybór i możliwość poznawania jak największej liczby składników, a później obserwować, co je zainteresuje i mu posmakuje.

Dzień Matki to święto, które wymaga smakowitej oprawy. Co pysznego można ugotować swojej mamie lub co mogą przygotować mamy razem ze swoimi pociechami, aby wspólnie uczcić ten wyjątkowy dzień? Myślę, że trzeba o to zapytać każdą mamę z osobna. Moja co roku składa u mnie to samo zamówienie na bezę z owocami. To jest jej absolutnie ulubiony wypiek i co roku jej go przynoszę, a mama zawsze mówi: „Po co taka duża, kto to zje?″. I jakoś tak zawsze cała zostaje zjedzona (śmiech). Ja w tym roku jeszcze spodziewam się laurki, a nie samodzielnego wypieku. Chociaż, kto wie, może mnie dzieci zaskoczą. Tak naprawdę wydaje mi się, że wszystko zrobione tego dnia jakoś tak wzrusza i powoduje, że mamusie są szczęśliwe, jeśli tylko w jakikolwiek sposób okaże się im pamięć, serdeczność i docenienie. Może nie idźmy w przepisy zbyt trudne i postawmy na takie rzeczy, które zawsze nam wychodzą – szarlotka, serniczek, naleśniki albo nawet niech to będzie zwykła kanapka z dżemem podana mamie do łóżka. Nie wymagajmy od siebie zbyt dużo. Myślę, że każdy gest będzie przez mamę mile przyjęty.

Kilka dni po Dniu Matki w kalendarzu pojawia się też kolejne ważne święto, czyli Dzień Dziecka, a jak wiadomo, dzieci najbardziej kochają słodycze. Jaki przepis poleciłaby Pani na rozkoszny, ale przy tym też zdrowy deser dla malucha?

U mnie sprawdza się mus czekoladowy, który robi się z banana, awokado i kakao. Te trzy składniki wystarczy zblendować i ładnie podać w ulubionych miseczkach dzieci. Dodatkowo można udekorować mus świeżymi owocami.

Brzmi przepysznie! Jestem pewna, że żaden maluch nie odmówi czekoladowego deseru i chętnie przyjmie dawkę witamin w takiej słodkiej formie. Bardzo dziękuję za rozmowę i życzę Pani wspaniałego i smakowitego Dnia Matki.