Czy resztki da się ponownie wykorzystać? Sylwia Majcher chce udowodnić, że tak. Zgodnie z trendem zero waste ("zero marnowania") wykorzystuje każdy produkt w całości i namawia do robienia zakupów z listą potrzebnych rzeczy w ręku.
 
Dominika Zagrodzka: Zdarzyło się pani ostatnio coś wyrzucić?
 
Sylwia Majcher: Nie jest tak, że nie wyrzucam nic, nawet ja. Może nasze babcie są osobami, które rzeczywiście nic nie wyrzucają, ale trudno jest w dzisiejszych czasach, gdy dwoje ludzi pracuje, są dzieci, tak idealnie wszystko zaplanować i nic nie wyrzucać. Ja np. ostatnio wyrzuciłam dynię, którą miałam już nawet przygotowaną do przetworzenia. Zrobiłam krem z dyni, a resztę chciałam użyć do risotto, ale ponieważ miałam bardzo intensywny czas i mało gotowałam w domu, to ona tak stała, stała i w końcu trafiła do kosza. Mogłam ją zamrozić, ale nie zdążyłam.
 
Uff, czyli nie jest pani ideałem.
 
Tak, ale jestem ideałem, jeśli chodzi o wykorzystanie składnika do maksimum. Mój mąż się śmieje, że ja gotuję ze światła w lodówce i coś w tym jest. Z kawałka cukinii i bakłażana potrafię zrobić sałatkę na ciepło, z kaszą, którą zawsze mam w szafce i to już jest pełnowartościowy posiłek, który smakuje. Wystarczy doprawić odpowiednio. I to jest mój sukces, tego się nauczyłam, takiej kreatywności i myślenia o całym składniku.
W książce brałam pod uwagę produkty, które Banki Żywności podają jako te najczęściej wyrzucane, czyli pieczywo, nabiał, warzywa, owoce, mięso. Pomyślałam, że łatwo je będzie pogrupować. Ktoś ma kawałek chleba, otwiera rozdział z pieczywem i tam ma kilkanaście propozycji, co z nim zrobić.
 
Tak, ale naszą rzeczywistość kreujemy nie tylko my. Są też działania podejmowane przez polityków, żeby ograniczyć marnowanie jedzenia.
 
Weźmy na przykład Koreańczyków. Korea Południowa parę lat temu, żeby zmniejszyć też tę skalę marnowania, zrobiła taki pilotażowy projekt w Seulu. Każdy z mieszkańców dostawał taki chip do swojego śmietnika, do otwierania go. I chip skanował, ile tego jedzenia każdy mieszkaniec wyrzuca. Pod koniec miesiąca dostawał podsumowanie i jeśli przekroczył ustalone normy, to płacił karę. I to się świetnie sprawdziło, bo udało im się zmniejszyć skalę marnowania jedzenia o ¼. W USA w Seattle z kolei, każdy z mieszkańców musi wrzucać resztki do kompostowników. A jeśli ktoś tego nie robi, to władze miejskie zawieszają na jego śmietniku czerwoną chorągiewkę i wszyscy inni to widzieli. Tych rozwiązań jest dużo i są różne. Można coś zrobić, tylko trzeba zacząć. U nas prawdopodobnie wkrótce wejdzie ustawa przeciwko marnowaniu żywności.
 
Od czego zacząć zmianę podejścia do gotowania? Sama Pani w książce pisze, że potrzebowała pewnego rodzaju wstrząsu, którym była wizyta w przetwórni śmieci.
 
Trzeba przyznać się, że marnujemy jedzenie. Polacy są na 5 miejscu w UE, jeśli chodzi o ilość wyrzucanego jedzenia, ale w badaniach nie przyznajemy się do tego. Unikamy tego problemu, zamiatamy go pod dywan, bo wydaje nam się, że nic się nie stanie jak wyrzucimy np. końcówkę chleba. Ale jak my wyrzucimy, nas sąsiedzi wyrzucą, nasi bliscy wyrzucą, to właśnie z tego się robią te dwa miliony ton wyrzuconego jedzenia w polskich domach każdego roku.
Jeśli zdiagnozujemy fakt, że zdarza nam się wyrzucać, to to jest pierwszy krok do tego, żeby zacząć oszczędzać w kuchni. Oszczędzać, ale nie odmawiać sobie czegoś, tylko gotować rozsądnie i planować zakupy. Bo to jest drugi krok. Planowanie, czyli chodzenie do sklepu z listą zakupów. Wydaje się to oczywistością, ale sama podglądam, co ludzie mają w koszykach w sklepie i naprawdę nie widzę osób z listą zakupów. A to jest podstawa, bo jak tworzymy listę zakupów, to z niej się automatycznie kreuje plan posiłków. Jak mamy plan posiłków, to oszczędzamy nerwy w sklepie, bo nie biegamy nerwowo między alejkami, ale też później w kuchni, bo nie zastanawiamy się, co ugotować.
 
 
Może takim dobrym argumentem, żeby zacząć wykorzystywać resztki są pieniądze?
 
Przeciętna polska rodzina wyrzuca 2,5 tys. zł rocznie, a myślę, że to jest niedoszacowane. Tu chodzi z jednej strony o te pieniądze realne w portfelu, wynikające z tego, co kupujemy, ale to też jest czas, który oszczędzamy. Bo każda godzina naszego czasu kosztuje. Planując, mniej czasu poświęcamy na zakupy, ale też na gotowanie. Ja mam takie hasło, że lodówka powinna być sklepem pierwszego wyboru.
 
Dla wielu osób to wywrotowe stwierdzenie.
 
Tak, bo naprawdę w tej lodówce mamy więcej niż myślimy. W książce podaję taką bazę, którą zawsze warto mieć w lodówce i kuchennych szafkach. Niech tam będzie jedna kasza, jakaś mąka, odrobina przypraw, które lubimy. Ale też mówię o rozsądku – nie trzeba wypełniać tych szuflad po brzegi. Po jednym czy dwa rodzaje produktów, tyle wystarczy. To daje nam pewność, że damy radę skonstruować kilka posiłków.
 
Czy nasza skłonność do marnowania nie wynika z dostępności produktów? Z takiego podejścia: po co robić coś z resztek, skoro można kupić świeże.
 
My się rozgrzeszamy w ten sposób. Skoro mogę sobie kupić, to dlaczego nie. Ja wychowywałam się w wielkopolskim domu i  przesiąknęłam atmosferą, że trzeba to jedzenie szanować. Też nie jest tak, że sobie wyrzucimy to jabłko i nic się nie stanie. No niestety nie, to wraca do nas w wielu aspektach. Nie dość, że marnujemy czyjąś pracę i wodę, to jeszcze to wszystko do nas wraca w postaci zanieczyszczeń. Te resztki gdzieś się muszą przecież rozłożyć. Zero waste nie jest trendem, jest koniecznością. My nie mamy wyjścia, musimy zacząć myśleć o jedzeniu wieloaspektowo.
 
Przekonują do tego też szefowie kuchni, np. Dan Barber, jeden z najlepszych kucharzy na świecie, otworzył restaurację tymczasową, w której gotował tylko i wyłącznie z resztek.
 
Wszystkie zjawiska musi kreować ktoś z autorytetem. To, że on gotował tyle czasu z samych resztek, a osoby, które to jadły niosły w świat wiadomość, że takie dania mogą być dobre, odczarowuje resztki i zmienia ich postrzeganie. To samo zresztą zrobił Aleksander Baron podczas kolacji na 10-lecie Kuchni+. Podał deser ze śmietaną, która była przeterminowana o dwa miesiące. Chciał pokazać, że my mamy problem z datą ważności, do której jesteśmy bardzo przywiązani. Powinniśmy próbować . Z nabiału najczęściej wyrzucamy jogurty, bo wystarczy, że są jeden dzień po terminie. A ja jogurtami tydzień po terminie karmię swoje dzieci i nic im się nie dzieje. Bo wystarczy spróbować, jeśli były dobrze przechowywane, to będą dobre. Zresztą data ważności jest stosunkowo nowym wynalazkiem – powstała dopiero w 1979, więc ma niecałe 40 lat.
 
Dużo pisze pani o planowaniu. Czy jest w nim jeszcze jakieś miejsce dla improwizacji?
 
Nie mówię, żeby planować na cały tydzień, bo nie wierzę w to. Ale możemy zaplanować główne posiłki na trzy najbliższe dni i pod tym kątem robić zakupy. A kreacja i improwizacja jest wtedy, gdy otwieramy lodówkę, widzimy resztki i wymyślamy, jak te resztki połączyć w pyszne dania. Tak też są tworzone moje przepisy, żeby dało się stworzyć coś dobrego bez względu na to, ile mamy składników. Bo z premedytacją nie podaję ilości składników tam, gdzie ich nie trzeba podać. Mamy przepis na gruszki z serem – jeśli mamy jedną gruszkę, to już możemy go zrobić. Podaję tylko bazę, inspirację, którą można modyfikować, jeśli nie mamy jakiegoś składnika, zastępujemy go tym, który mamy.
Ja też przestałam się bać tego, że może mi czegoś zabraknąć. Dopuszczam z premedytacją do tego, że czegoś nie mam. Np. ostatnio skończyła mi się mąka. I to mnie nie przestraszyło, po prostu wymyśliłam sobie coś innego – zmieliłam kaszę gryczaną i tak zrobiłam mąkę. Można zmieniać te potrzeby podyktowane chwilą i dostosowywać do tego, co mamy. Kreować swoje zachcianki. Kiedyś gotowało się tylko z resztek. Najwyższy czas do tego wrócić i przestać się wstydzić.