„Sytuacja na rynku jest fatalna. Brak nie tylko mięsa, ale wielu innych towarów. Ludzie są wściekli” – notował w grudniu 1976 r. Mieczysław Rakowski, członek KC PZPR i ostatni PRL-owski premier. Trudno o lepsze podsumowanie przedświątecznego okresu w całej historii Polski Ludowej, permanentnie zmagającej się z kryzysem gospodarczym i niedoborami towarów na rynku. Nic dziwnego, że Stefan Kisielewski stwierdził kiedyś: „Socjalizm jest to ustrój, w którym bohatersko pokonuje się trudności nieznane w żadnym innym ustroju”.
Te trudności nasilały się zazwyczaj przed Bożym Narodzeniem, dlatego kilka pokoleń Polek i Polaków musiało wspinać się na wyżyny sprytu, kreatywności i zapobiegliwości, by zorganizować wymarzone święta. Co zazwyczaj się udawało, o czym świadczą sentymentalne wspomnienia z tamtych, trudnych czasów.
Jednym z nich jest obrazek przedstawiający karpia, który na wiele dni przed Wigilią zajmował wannę w łazience. Dlaczego musiał tak długo męczyć się w niesprzyjających warunkach? Ponieważ decyzji o zakupie nie podejmowano wówczas zgodnie z osobistymi preferencjami, ale wtedy, gdy ryba pojawiała się na rynku. Niekiedy jej „upolowanie” wymagało długich poszukiwań i godzin spędzonych w kolejkach. W zakładach organizowano loterie, w których główną wygraną był karp. W chwilach największego kryzysu dzielono go na dzwonka, losowane później między członkami załogi.
Jak zrobić barszcz z rurą
Wiele osób kojarzy ówczesne święta z aromatem i smakiem cytrusów, praktycznie niedostępnych w innych okresach roku. Ich pojawienie się w sklepach było triumfalnie ogłaszane w mediach. „Do świąt przygotowują się Delikatesy. Gospodynie zainteresuje niechybnie wiadomość, że w tych dniach w sklepie ukażą się jajka. Dla amatorów witamin – przybywają wkrótce kalifornijskie pomarańcze a może i cytryny” – informowało „Życie Radomskie” z 13 grudnia 1956 roku.
W grudniu 1980 r. czytelnicy „Życia Warszawy” dowiadywali się, że „w porcie gdańskim dokerzy kończą rozładunek 2 tys. ton bananów przywiezionych z Kolumbii przez statek „Snow Flower” oraz wyładunek cytryn – łącznie blisko 3 tys. ton, przywiezionych przez m/s „Siemiatycze” oraz statek „Estebogen”.
Osoby niosące do domu siatki z cytrusami budziły na ulicy powszechną zazdrość. Marzeniem każdej gospodyni było także zdobycie bakalii. Choć gazety donosiły o dostawach rodzinek czy fig, tego typu specjały zazwyczaj rozchodziły się „pod ladą”, a dla zwykłych klientów zostawały co najwyżej suszone śliwki lub jabłka.
Ogromnym problemem stawało się również „upolowanie” mięsa, szczególnie w latach 80., gdy obowiązywał system powszechnej reglamentacji towarów. Obowiązywały wówczas kartki na cukier, alkohol, masło, smalec, mąkę, kaszę, płatki zbożowe, ryż i czekoladę, ale przede wszystkim mięso i wędliny – na pracownika umysłowego przypadało ich miesięcznie 2,5 kg, fizyczny mógł liczyć na 4 kg.
Nic dziwnego, że wielką popularnością cieszyły się przepisy na rozmaite ersatze, czyli zamienniki, choćby barszcz z rurą, zachwalany na łamach „Przyjaciółki” w grudniu 1984 r. Zamiast przyrządzać zupę na wywarze z różnych rodzajów mięsa, zalecano wykorzystanie „rury” – kości wieprzowej ze szpikiem. Nie brakowało też przepisów na kotlety bezmięsne czy kawę z… żołędzi.
Wyrób czekoladopodobny pod choinką
O prawdziwej czekoladzie można było wówczas tylko pomarzyć. Udawały ją wyroby, w których tłuszcz kakaowy zastępowały inne oleje roślinne, np. rzepakowy. Takie produkty często trafiały pod choinkę, ku uciesze najmłodszych. „Do dzisiaj pamiętam wyrób czekoladopodobny z wiewiórką na opakowaniu – to były cukierki z orzechami w takich strasznych plastikowych domkach. Jak ja je kochałam!” – wspomina w jednym z wywiadów dziennikarka Beata Sadowska.
Przed świętami brakowało też naturalnego miodu, zastępowanego sztucznym zamiennikiem, po brzegi wypełnionym cukrem, syntetycznymi aromatami i barwnikami. Agnieszka Osiecka napisała nawet piosenkę zatytułowaną „Sztuczny miód”, której fragment brzmi: „Słowa jak sztuczny miód, / ersatz, cholera, nie życie, / miał być raj, miał być cud / i ćwiartka na popicie, / a to wszystko nie tak, nie tak…”.
W latach 80. przed świętami brakowało nawet maku. „Ruch na rzecz zwalczania narkomanii drastycznie ograniczył powierzchnię upraw, stąd nieliczni plantatorzy dyktują teraz bajońskie ceny” – pisało w 1986 r. „Słowo Ludu”, a dziennikarz „Kobiety i Życia” w 1982 r. pytał: „Kogo stać będzie na strucle makowe? Kogo na świąteczny mak z łamańcami?”.
Mimo tych problemów Boże Narodzenie w czasach PRL-u miało swój urok, niektórzy przesadzali nawet ze świętowaniem. „Z pewnym wszakże obyczajem, co prawda nie tylko świątecznym, ale szczególnie nasilającym się w okresie świąt, powinniście zdecydowanie walczyć, a mianowicie – z opilstwem” – zachęcała czytelników w 1964 r. „Nowa Wieś”, jednocześnie apelując do czytelników: „Pokażcie swemu otoczeniu, że można się dobrze i wesoło bawić bez zalewania się w pestkę i bez pijackiej rozróby”.
Zobacz także: przepis na kremówki papieskie
Komentarze