Dorota Filipkowska, "Moje Gotowanie": Czy kiedykolwiek Pani miała kłopot z nadwagą?
Agata Ziemnicka: Tak! Na początku studiów mocno przytyłam, a wcześniej byłam chuda jak patyk. Wyprowadziłam się wówczas od rodziców, paliłam papierosy i odżywiałam się słodyczami, jak wielu młodych, samodzielnie żyjących ludzi. Ale na szczęście zakochałam się i wtedy waga trochę spadła. Potem już racjonalne żywienie zrobiło swoje. Byłam „w normie”. A mocno schudłam po urodzeniu pierwszego dziecka, ponieważ w ciąży nie mogłam jeść.
Myślałam, że wybrała Pani dietetykę, żeby sobie pomóc.
Zdawałam na medycynę, niestety zaliczony egzamin nie wystarczył żeby się dostać. Osobom w mojej sytuacji zaproponowano inne kierunki na wydziale nauk o zdrowiu. Zostałam więc na dietetyce, ale jakoś mi nie wystarczała, stąd równolegle zaczęłam psychologię. Okazało się, że to znakomite połączenie, bowiem pojawił się tzw. element emocjonalny jedzenia. Czysta dietetyka nie jest moją największą pasją, raczej wpływ odżywiania na stan emocjonalny i stanu emocjonalnego na żywienie. To, że jedzenie może być środkiem do dbania o siebie lub do zrobienia sobie krzywdy.
Prowadzi Pani od 13 lat gabinet terapeutyczny, m.in. dla osób, które mają problemy z odżywianiem. Co jest ich źródłem: ciało czy dusza?
W 80 proc. przypadków to dusza. Przy czym osoby otyłe, które mają bardzo dużo tkanki tłuszczowej, zazwyczaj były przekarmiane w dzieciństwie. Wtedy powiększa się ilość komórek tłuszczowych, której już później nie można zredukować, choć można zmniejszyć ich objętość. Taka otyłość to choroba ciała, cierpiącym na nią niełatwo schudnąć „ot tak”, dlatego często proponuje im się zmniejszenie żołądka. Ale większość pacjentów nie przychodzi z otyłością, tylko z nadwagą, i te osoby zazwyczaj zajadają emocje, jak smutek, złość, bezsilność, poczucie samotności. Dużo rzadziej ludzie objadają się z radości.
Pani nam wszystkim proponuje zdrowie w płynie: soki, koktajle, zupy przecierane. Taki jest tytuł Pani nowej książki „Soki i koktajle w minutę”. Rozumiem, że i w tej dziedzinie jest Pani praktykiem ?
Codziennie rano piję sok. To daje mi poczucie, że żyję. Może się walić wszystko dookoła, ale jeżeli mimo to zdołam go sobie zrobić, to znaczy, że o siebie dbam i że daję radę.
Robienie soków jako filozofia życiowa?
Nie! Sok to jest dla mnie dodatek do smacznego jedzenia, też smaczny i niewymagający wysiłku. To odpowiedź na zapotrzebowanie organizmu nękanego przez różne smogi, stres, niedospanie. „Must do”, żeby utrzymać zdrowie. Takie „widzę cię i dbam o ciebie” powiedziane swojemu organizmowi.
Tymczasem inni dietetycy przestrzegają przed piciem soków, dlatego że brakuje w nich błonnika, dającego poczucie sytości, a pozostaje mnóstwo cukru, który niepostrzeżenie tuczy i ogólnie szkodzi. Co Pani na to?
Fruktoza podana w płynie rzeczywiście działa niedobrze, dlatego nie powinno się pić soków owocowych. Ja proponuję codzienne picie soków warzywnych, do których dodaję po pół owocu, „dla smaku”. Na ogół wrzucam do sokowirówki 4 warzywa – powiedzmy 3 kawałki selera naciowego, natkę i korzeń pietruszki, cukinię albo ogórka, i pół jabłka. Cukier z połowy owocu nie zrobi wielkiej krzywdy, zwłaszcza że piję ten „eliksir” rano, gdy potrzebuję glukozy, a potem zwykle nie jem już owoców.
A zatem sok zamiast śniadania?
Skąd! Piję go po to, żeby być zdrowa i odżywić skórę – dać jej enzymy, barwniki, antyoksydanty, czyli zastrzyk młodości. Staje się potem promienna, tak jakby ktoś ją nakremował od środka. Lecz nie traktuję soku jak posiłku, zresztą w szklance znajduje się najwyżej 100 kalorii. Śniadaniem jest zazwyczaj koktajl, który zawiera błonnik, węglowodany i masę innych składników odżywczych.
Widzę, że doszła Pani do wirtuozerii. Od czego to się zaczęło?
Od moich ograniczeń zdrowotnych. Mięsa nie jadam, nabiał mi „wchodzi” tylko latem. Chętnie jadłabym dobry twaróg, i nieraz ciało mówi „zjedz”, a jak zaczynam, to „wiesz, co? jednak nie”. Jak długo można jeść owsiankę zalaną mlekiem roślinnym? Wpadłam na pomysł, że jak zmiksuję różne – osobno „nudne” – składniki, choćby jaglankę, mleko migdałowe, pół banana, to w sekundę będę miała pożywne i smaczne jedzenie. Właśnie koktajl. Bo brak mi czasu, a chcę się dobrze odżywiać. Gdy urodziły się dziewczynki, tego czasu było znacznie mniej, a potrzeby ciała większe. To była siła potrzeby. Szybko i zdrowo.
W książce jest podział na napoje energetyzujące, wzmacniające odporność, oczyszczające. Czym by się najskuteczniej odtruć i doenergetyzować o tej porze roku?
Organizm sam sobie radzi z detoksykacją, po to mamy narządy wewnętrzne. Potrzebna jest jedynie stymulacja komórek do pracy. Bardzo pomocne jest picie wody, dzięki której się filtrują, i pożywienie, które ma dużo minerałów. Jeśli więc wrzucimy do wyciskarki sałatę, rukolę, natkę pietruszki, cykorię, seler naciowy, to dostaniemy naturalny energetyk. Za chwilę pojawią się młoda marchew i burak, który ma świetne działanie dotleniające, a bardzo dobrze smakuje z wanilią. W koktajlach zaś oczyszczająco działa błonnik. Można też dodać kefir, bo będzie wspierał florę bakteryjną w jelitach.
A co ma robić ktoś, kto zimą sobie pofolgował i teraz nieustannie ma ochotę na więcej jedzenia? Jak przerwać ten zaklęty krąg?
Kluczowa jest nasza zgoda na fakt, że to się wydarzyło, a nawet założenie, że... w sumie to nie szkodzi. A potem trzeba wynagrodzić ciału, to co się zrobiło, pijąc soki i jedząc w ciągu całego dnia pół kilo warzyw.
A doraźnie? To znaczy gdy ktoś zje za duży obiad i wtedy jeszcze ma ochotę na coś słodkiego?
Z mojego doświadczenia wynika, że wszystko zmienia espresso – małe, ciepłe, gorzkie. A czasem trzeba po prostu zjeść ciasto, bo życie jest za krótkie, żeby wszystkiego sobie odmawiać...
Tak zwane zdrowe słodycze?
Nie znoszę! Albo w ogóle nie jem słodkości, albo normalną czekoladę, ciasto czy lody. Tylko nie często, powiedzmy raz czy dwa w tygodniu. Ale za to bardzo dobrej jakości.
Rodzina się poddaje temu, co Pani proponuje?
Córki są jeszcze małe, jedna ma 4 lata, druga 5,5 roku, nie jest więc łatwo, ale nie chcę też ich terroryzować. Radzę sobie w ten sposób, że wrzucam im do koktajli różne zdrowe dodatki. Udaję przy tym, że daję im wyłącznie banana i truskawki zmiksowane z mlekiem, a tak naprawdę dostają również orzechy, migdały, białko konopne, płatki owsiane i jaglane, siemię lniane. Jeśli nie przegnę, np. dodając za dużo kaszy jaglanej, którą wyczują, to jest OK. Ale nie co dzień tak robimy. Dziś na przykład jadłyśmy jajka na śniadanie. Dodałam do nich tylko kawałek awokado, które lubią.
Do pracy też zabiera Pani koktajle?
Zazwyczaj wtedy, gdy mam trening, po którym muszę wracać do gabinetu, i brak mi czasu na normalny obiad. Wtedy już na siłowni piję koktajl przyniesiony z domu.
Jaki sport Pani uprawia?
Chodzę na ćwiczenia siłowe, tzw. „w-f” i na boks, który mi się spodobał, ku mojemu zaskoczeniu. Jeżdżę też na rowerze i... mam ogródek, w którym uprawiam kwiatki, a w tym roku chcę posadzić warzywa.
Innymi słowy: sielskie życie w Warszawie.
Mieszkamy na parterze, dlatego mamy ogródeczek. Ale faktycznie, ostatnio dążę do prostoty – nie chcę się silić na zbyt dużo, tylko powoli robić swoje. Dziewczynki są w przedszkolu, ja pracuję w gabinecie, czasem coś robię dla telewizji lub piszę książkę. A odpoczywam najchętniej w górach albo nad morzem, albo gdzieś, gdzie jest zielono i cicho. Umiem też się przyjaźnić. Mam supercórki i superprzyjaciółki – dziewczyny, z którymi trzymamy się od wielu lat. Mam też Klub Księżniczek, w którym od 15 lat spotykam się niezmiennie z siedmioma dziewczynami. Czasem spotykamy się kompulsywnie, codziennie, a niekiedy raz na trzy tygodnie, ale nie rzadziej, bo tęsknimy. Chyba że coś się dzieje, wtedy jesteśmy w pełnej gotowości dla siebie.
Czuję, że Pani ma tzw. dobrą energię.
A zawdzięczam to chyba wychowaniu pod miastem i mamie, która ma bardzo fajny kontakt ze swoją cielesnością, zdrowotnością. Ona nauczyła mnie m.in. uważności wobec ciała. Kiedy w liceum przestałam jeść mięso, powiedziała: „Dobrze, ale musisz to sobie jakoś poukładać, bo nie da się żyć samą kaszą z warzywami”. Wtedy kupiłam pierwszą książkę kucharską, zaczęłam się interesować odżywianiem. A potem okazało się, że „zwykła” żywność jest też jedzeniem dla duszy, dzięki niej można się troszczyć o siebie i innych, pozwolić sobie na przyjemności. I o to chodzi.
Agata Ziemnicka - Skończyła dietetykę na Uniwersytecie Medycznym w Warszawie oraz psychologię w stołecznej Szkole Wyższej Psychologii Społecznej. Specjalizuje się w pracy z osobami odchudzającymi się i cierpiącymi na zaburzenia odżywiania – zarówno w formie konsultacji indywidualnych, jak i warsztatów. Znamy ją ze srebrnego ekranu. Współprowadziła w TVN programy „Rewolucja na talerzu”, „Szczypta smaku” (jest współautorką wydanych później książek pod tymi samymi tytułami). Była ekspertką cyklu „Dzieci jedzą”, a teraz jest w programie „Wiem co jem na diecie”. Jest autorką książki pt. „Soki i koktajle w minutę”, a także współautorką książki "Zdrowa i promienna skóra" oraz "Kobiety bez diety. Rozmowy bez retuszu". Ma dwie córeczki: Ninę i Gaję. Premiera książki "Kobiety bez diety" 17 czerwca 2020.
Komentarze